środa, 26 lipca 2017

#40

Nie tak dawno temu byłam w Wiedniu, gdzie odwiedziłam m.in Haus der Musik. Była tam sala, która symulowała wnętrze brzuszka ciężarnej kobiety, przez co odbieraliśmy bodźce wokół tak, jak odbiera je nienarodzone jeszcze dziecko: podłogi i ściany były niczym ściany brzucha, a dźwięki były zamazane i rozproszone, nie tworzyły całości. Takie plamy dźwiękowe.

I pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że naszą pierwszą i pierwotną muzyką jest ambient. Że jest dla nas najbardziej naturalną substancją.
I teraz, kiedy słucham po długim czasie Hogniego, w środku zrobiło mi się tak ciepło i tak się strasznie wzruszyłam, jakbym po bardzo długim czasie wróciła do domu. Może moją najbardziej naturalną muzyką jest ta islandzka? Bo żadna inna nie budzi we mnie takich uczuć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz