Nie tak dawno temu byłam w Wiedniu, gdzie odwiedziłam m.in Haus der Musik. Była tam sala, która symulowała wnętrze brzuszka ciężarnej kobiety, przez co odbieraliśmy bodźce wokół tak, jak odbiera je nienarodzone jeszcze dziecko: podłogi i ściany były niczym ściany brzucha, a dźwięki były zamazane i rozproszone, nie tworzyły całości. Takie plamy dźwiękowe.
I pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że naszą pierwszą i pierwotną muzyką jest ambient. Że jest dla nas najbardziej naturalną substancją. A może moją najbardziej naturalną muzyką jest ta islandzka? Bo żadna inna nie budzi we mnie takich uczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz