środa, 1 listopada 2017

#67 MUZYKA MOJEGO ŻYCIA CZ.I

Dziś taki jest dzień, który chcąc nie chcąc skłania do wspominków, refleksji i sprzyja trochę uspokojeniu głowy.

Lubię Wszystkich Świętych, jest dla mnie przyjemnym świętem. Może dlatego, że nie straciłam nigdy nikogo bardzo bardzo bliskiego, a może dlatego, że czasem takie skubanie przeszłości i przypominanie różnych  (czasem dobrych czasem złych) rzeczy sprawia mi w pewnym sensie przyjemność, nie wiem. Może dlatego że nie wiąże się z żadnymi przygotowaniami, może dlatego że wszyscy są tacy spokojni i aura jest taka mglisto-gęsto-smutno-powolna. Nie wiem, ale naprawdę lubię. Tylko w tym roku jest inaczej, chciałabym żeby wszystko już się skończyło bo dziś wszystko mnie przytłacza. A w szczególności moje studia i licencjat który muszę pisać i na samą myśl o wykonywaniu czynności z nim związanych chce mi się ryczeć albo schować pod łóżko i udawać że nie istnieję.

W związku z tym postanowiłam zająć się czymś innym, czymś co chodzi mi po głowie od kilku dni.
A jest to


LISTA UTWORÓW PONADCZASOWYCH MOJEGO ŻYCIA

Wydawać by się mogło, że skoro ponadczasowe to że ciągle obecne i nie będzie problemu z stworzeniem takiego zestawienia. A jednak. Mam kilka pewników, mam kilka takich bujających pomiędzy i mam kilka wyjątków, które nie sądziłam, że tu wylądują. Co w większości łączy te utwory to to, że w większości znam je dłużej niż 5 lat i to, że są to utwory, które doprowadziły mnie do łez. Nie zakładałam sobie tego, ale wyszło to samo tak jakoś. Naturalnie. A, no i obiecałam sobie wybrać tylko po jednym utworze danego artysty, mimo że kusiło, żeby zawrzeć trzy, cztery. A to jest stanowczo za dużo. Więc musiałam się zebrać w sobie i podjąć te jakże trudne decyzje.

Dobrze, zaczynajmy.


#1 Brian Eno - The Big Ship


Towarzyszy mi od roku 2011, kiedy to obejrzałam "Nostalgię Anioła", totalny gniot na podstawie naprawdę dobrej książki z utworem, który miał ogromny wpływ na to, czego słuchałam później. Tu zaczęła się moja ambientowa droga. Towarzyszył mi w dobrych momentach i złych, był soundtrackiem do życia, do czytanych książek i jazdy pociągiem. Użyty też w mojej ulubionej scenie z "Earl, Ja i Umierająca Dziewczyna". Oglądałam go w pociągu i ryczałam jak bóbr, ale who cares.

Ah, najważniejsze. Prawie zawsze mam dreszcze, kiedy go słucham.



#2 Sigur Rós - Vaka


Szósta klasa podstawówki. Moje pierwsze zetknięcie z nimi, z muzyką i kulturą islandzką. W tym momencie wybuchła moja przeogromna, nieskończona, niezmienna obsesyjna miłość do Skandynawii, a szczególnie Islandii i wszystkiego co islandzkie. W dobie wszechobecności tego lądu, tanich lotów do Keflavika/u, śmiesznych islandkich teledysków (wcale nie mam tutaj na myśli Natalii Przybysz i Królowej Śniegu, WCALE) i generalnej ekscytacji troszkę to osłabło i zamieniło się na pewien czas w niechęć. Ale i tak wraca. Stara miłość nie rdzewieje. Przynajmniej w tym przypadku. Na dwóch koncertach ryczałam znowu jak bóbr i nie zapomnę ich do końca życia i mojej kilkusekundowej rozmowy z Jónsim. Zdążyłam mu wyznać miłość i poprosić żeby grał do końca świata. Czuję się spełniona.



#3 CocoRosie -Terrible Angels


Pierwsza gimnazjum, to czasy kiedy byłam smutną i ponurą nastolatką, czego bardziej się wstydzę niż jestem z tego dumna. Chociaż powinnam po prostu być neutralna, no ale jakoś tak nie lubię tego czasu. Słuchałam wtedy dużo dużo muzyki, chyba najwięcej i jak coś mi się spodobało to słuchałam tego w kółko przez całe dni i tygodnie. I tak było z tą piosenką, a później z tą płytą CocoRosie. Moje pierwsze lołfajowe odkrycie i wciąż wielbię je całym sercem. A koncerty to czyste piękno, cudowne doświadczenie i uczta dla oczu i uszu. Właściwie to co ja widziałam na Zamku w Poznaniu to nie był koncert, to bardziej spektakl.



#4 Portishead - Roads



 Oprócz tego, że ponadczasowy, to jeden z najbardziej rozdzierających i łamiących serce utworów świata. Tutaj poznałam trip hop i Bristol i resztę chłopaków stamtąd. Beth Gibbons, Ty śpiewasz tak, że mi ściska gardło i paraliżuje ciało. Mam takie wspomnienie kiedy byłam gówniakiem, że moja siostra (jest 13lat starsza) puszczała ten utwór i kiedy po latach znowu go usłyszałam wiązał się silnie z dzieciństwem a ja nie wiedziałam dlaczego. Swoją drogą bardzo ciekawe to jest, że Portishead, Massive Attack, Tricky, że te żywe legendy, robiące tak niesamowite rzeczy, że oni wszyscy pochodzą z Bristolu. Dlatego chciałabym tak kiedyś pojechać i zobaczyć, co to jest za miejsce.



#5 Keaton Henson - Lying To You 


Gdyby ktoś zapytał się mnie o moje ukochane albumy, bez zastanowienia jako jeden z pierwszych wymieniłabym "Romantic Works" Keatona, ale to jednak od "Lying To You" wszystko się zaczęło. Kojarzy mi się z poznańskimi wieczornymi tramwajami i życiem na Śródce. Gorzko-przyjemnie.



#5 The Antlers - Kettering 


Moment, w którym poznałam ten album, a w szczególności ten utwór był jak otworzenie oczu bo długim czasie snu. Albo jakby mnie ktoś zdzielił w łeb. Chyba tak, to jest najlepsze porównanie. Długo przed i po nic tak mnie nie dotknęło. To jest taki majstersztyk, jakby ktoś włożył swoje najgłębsze emocje i uczucia i chciał obarczyć tym słuchaczy no i udało mu się to. Tym bardziej śmieszy mnie, że odkryłam go przy bardzo prozaicznej czynności, bo przy przedświątecznym grudniowym myciu okien. I do końca życia trochę będzie mi się z tym kojarzyć. Więc śmiało mogę powiedzieć, że dla mnie święta brzmią "Hospice" The Antlers.



#6 Archive - Again


Tutaj znowu odzywa się moja starsza siostra, moje dzieciństwo i trójkowe nocne audycje. Archive i Again chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, bo to rochę taki szlagier muzyki alternatywnej że tak się wyrażę. Albo nawet jak ktoś nie wie, że zna, to jak mu się odtworzy, okazuje się, że kojarzy. I -  tak - zawsze słucham tej skróconej wersji.



#7 múm - grasi vaxin göng 


Wtedy dowiedziałam, że oprócz Sigur Rós jest jeszcze inna islandzka muzyka:) A głos Kristin Anny jest jak miód dla moich uszu. Bardzo żałuję, że nie tworzy już z mum i bardzo mi jej brakuje w nowych utworach.



#8 Sea Oleena - Untitled


Oprócz tego, że ma głos jakby śpiewała z innego wymiaru (strasznie słabe porównanie, ale nie umiem porównać tego do niczego innego), to zawsze i do teraz fascynuje mnie jej wizerunek i aura tajemniczości, którą wokół siebie rozpościera. Tylko nie mogę wybaczyć jej tego, że zaprzestała tworzenia. A przynajmniej ja już nie mogę się na nią nigdzie natknąć. Poza tym ten utwór brzmi jak wakacje sto lat temu i jakbym słuchała go pod wodą..



#9 Cat Power - The Greatest


My Blueberry Nights i The Greatest Cat Power. Kto nie widział ten nie zrozumie jak idealne jest to połączenie. To była fascynacja od pierwszego posłuchania i pierwszego wejrzenia. Kilka lat później kupiłyśmy z Darią bilety na jej koncert (na którym swoją drogą Cat miała być supportem Atmos for Peace, ale tak naprawdę szłyśmy tam dla niej), który ostatecznie się nie odbył, ale Cat zrobiła djset na Placu Wolności. A my, jako że stałyśmy w pieszym rzędzie to poczęstowała nas tequilą i pozwoliła wejść na scenę i potańczyć razem z nią. Nie zapomnę tego.



#10 Gem Club - 252


Zastanawiałam się, czy ten utwór spełnia wymagania tej listy, bo owszem, jest dla mnie ponadczasowy, ale są momenty kiedy bardzo boję się go słuchać i unikam go bo po prostu kojarzy mi się tak przykro, że nawet nie chcę tego wspominać. Ale jest tak piękny,  że czasem muszę.


____________________________________________________________________

Część pierwsza i ta pompatyczna, ze smutnymi piosenkami obarczonymi milionem wspomnień za nami. Kontynuacja będzie nieco lżejsza.
Dziękuję za wspólną podróż po dźwiękach. dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz